Kambodża przed i po ludobójstwie: kontekst dla odbudowy szkół
System edukacji w Kambodży przed reżimem Czerwonych Khmerów
Żeby zrozumieć, jak odbudowano szkoły w Kambodży po ludobójstwie, trzeba cofnąć się do czasów sprzed 1975 roku. Kraj był biedny i pełen nierówności, ale istniał względnie stabilny system edukacji wzorowany częściowo na modelu francuskim. W miastach działały szkoły podstawowe i średnie, w Phnom Penh funkcjonował uniwersytet, a liczba nauczycieli rosła z dekady na dekadę. Mimo to dostęp do nauki był ograniczony – szczególnie na wsi, gdzie szkoła często oznaczała prowizoryczny budynek i jednego, słabo opłacanego nauczyciela.
Dla wielu rodzin edukacja była jednak realną drogą awansu społecznego. Rodzice inwestowali w zeszyty i mundurki, młodzi ludzie marzyli o zawodach urzędników, nauczycieli, lekarzy. Nauczyciel miał w społeczności wysoki status – łączono go z autorytetem, prestiżem i bezpieczeństwem. Ten świat skończył się nagle wraz z przejęciem władzy przez Czerwonych Khmerów w 1975 roku.
Zniszczenie systemu oświaty przez Czerwonych Khmerów
Ideologia Czerwonych Khmerów opierała się na skrajnym antyintelektualizmie. Szkoły, nauczyciele i uczniowie symbolizowali dla nich miejski, „zepsuty” świat i zachodni wpływ. W praktyce oznaczało to fizyczną likwidację oświaty:
- zamknięcie niemal wszystkich szkół i uczelni,
- przekształcanie budynków szkolnych w więzienia, magazyny i koszary,
- wymordowanie lub uwięzienie dużej części nauczycieli, wykładowców i urzędników oświaty,
- zakaz nauczania zgodnego z dawnym programem, zwłaszcza historii i języków obcych.
W Phnom Penh szkoły opustoszały. W wielu miejscowościach tablice zostały wybite, ławki zniszczone lub spalone jako opał. W świadomości ludzi szkoła przestała być miejscem rozwoju – zaczęła się kojarzyć z zagrożeniem. Wykształcenie mogło być „dowodem winy” prowadzącym wprost do obozu.
Trauma społeczeństwa a nieufność wobec nauki
Ludobójstwo dotknęło nie tylko instytucje, ale i psychikę ludzi. Przez lata reżimu lepiej było ukrywać fakt, że ktoś umie czytać, pisać, mówić w języku obcym. Rodziny pilnowały, aby dzieci nie zdradzały żadnych „podejrzanych” umiejętności. To doświadczenie głęboko podkopało zaufanie do nauki. Skoro wiedza mogła być śmiertelnie niebezpieczna, to jak przekonać kolejne pokolenie, że szkoła jest szansą, a nie zagrożeniem?
Po upadku reżimu pojawiło się pokolenie dorosłych, którzy w dzieciństwie nie mieli dostępu do edukacji. Wielu z nich nie umiało czytać, ale jednocześnie nosiło w sobie pamięć o tym, że „wykształceni” byli celem prześladowań. Odbudowa szkół w Kambodży po ludobójstwie wymagała więc przełamania głębokich lęków i wstydu. System można odbudować stosunkowo szybko – zaufania już nie.
Pierwsze lata po 1979 roku: szkoły z niczego
Chaotyczny start: nauka w świątyniach i pod drzewem
Po obaleniu Czerwonych Khmerów w 1979 roku nowa władza stanęła przed pytaniem: jak przywrócić jakąkolwiek edukację, gdy brakuje dosłownie wszystkiego – budynków, nauczycieli, podręczników? W wielu wsiach pierwsze „lekcje” odbywały się w świątyniach buddyjskich, w prywatnych domach, czasem pod drzewem. Uczono tego, co ktoś pamiętał ze szkoły sprzed wojny: alfabetu, prostego liczenia, kilku wierszy i pieśni narodowych.
Typowa „szkoła” składała się z kilkudziesięciu dzieci siedzących na ziemi, jednej tablicy zrobionej z kawałka deski i prowizorycznej kredy. Nie było dzienników, programów, systemu oceniania w dzisiejszym sensie. Najważniejsze było, aby przestać kolejne pokolenie wychowywać w całkowitej ciemności edukacyjnej. Ten etap był chaotyczny, ale kluczowy psychologicznie – ludzie zaczęli ponownie nazywać się „uczniami” i „nauczycielami.
Kto uczył, skoro nauczyciele zginęli?
Jednym z największych wyzwań odbudowy szkół w Kambodży było brak kadry pedagogicznej. Wiele szacunków wskazuje, że ogromna część nauczycieli i wykładowców została zabita lub zmarła z wycieńczenia podczas reżimu. Po 1979 roku rolę nauczycieli przejęli ludzie, którzy mieli choćby szczątkowe wykształcenie. Byli to na przykład:
- byli uczniowie starszych klas szkoły średniej sprzed 1975 roku,
- urzędnicy lub żołnierze, którzy zachowali umiejętność czytania i pisania,
- młodzi mnisi buddyjscy, przeszkoleni w czytaniu tekstów religijnych,
- kobiety, które wcześniej były uczennicami, a po wojnie przejmowały rolę lokalnych liderek edukacyjnych.
Ci „nauczyciele awaryjni” często sami ledwo radzili sobie z materiałem. Ich atutem była jednak motywacja. Dla wielu z nich prowadzenie lekcji było formą odbudowy poczucia sensu po traumie. Fakt, że ktoś przekracza prymitywny poziom przetrwania i zajmuje się nauką dzieci, miał ogromne znaczenie symboliczne. Tak rodziło się pierwsze, kruche zaufanie do nauki: „skoro mój sąsiad uczy, to może to jest znowu bezpieczne”.
Pomoc z zewnątrz: Wietnam, ZSRR i organizacje międzynarodowe
W pierwszych latach po 1979 roku Kambodża była politycznie izolowana przez część świata, ale nie całkowicie pozbawiona wsparcia. Wietnam i państwa bloku wschodniego pomagały w szkoleniu nauczycieli i przygotowywaniu programów. Pierwsze kursy pedagogiczne organizowano w skróconej formie – czasem kilku- lub kilkumiesięcznej – aby możliwie szybko „wyprodukować” kadrę zdolną do nauczania podstaw.
Równolegle organizacje międzynarodowe i pozarządowe zaczęły dostarczać:
- elementarne podręczniki i zeszyty,
- materiały edukacyjne z uproszczonymi programami,
- środki na odbudowę najpilniejszych szkół.
Wiele z tych działań nie było idealnie skoordynowanych. Jedna szkoła w regionie dostawała podręczniki z zagranicy, podczas gdy sąsiednia nie miała nawet dachówek. Jednak już sam fakt, że świat zewnętrzny inwestował w szkoły w Kambodży po ludobójstwie, wysyłał ważny sygnał: edukacja znów jest czymś wartościowym, wspieranym i oczekiwanym.
Odbudowa struktur: od improwizacji do systemu
Tworzenie ministerstwa edukacji i ram prawnych
Spontaniczne „pokolenie nauczycieli z niczego” utrzymałoby się maksymalnie kilka lat. Aby przywrócić coś, co choć trochę przypominało normalny system, trzeba było odbudować instytucje. W kolejnych latach po 1979 roku zaczęto tworzyć – de facto od zera – nowe ministerstwo edukacji, inspektoraty lokalne oraz strukturę nadzoru pedagogicznego.
Kluczowe decyzje dotyczyły:
- ustalenia obowiązkowych poziomów kształcenia (ile lat szkoły podstawowej i średniej),
- określenia, jakie przedmioty są priorytetowe,
- wprowadzenia ram programowych, które można było zastosować w całym kraju, mimo ogromnych różnic lokalnych,
- opracowania pierwszych prostych standardów dla nauczycieli.
Powstające regulacje nie były doskonałe, ale działały jak kręgosłup dla chaotycznej sieci szkół. Pozwalały zacząć mierzyć zjawiska, planować i porównywać regiony: ile jest szkół, ilu nauczycieli, jaki odsetek dzieci wraca do nauki po przerwach. Dopiero wtedy można było mówić o celowej odbudowie, a nie tylko o spontanicznych inicjatywach oddolnych.
Priorytet: szkoła podstawowa dostępna dla wszystkich
W realiach powojennej Kambodży nie było szans na szybkie odtworzenie pełnej drabiny edukacyjnej aż po uniwersytety. Dlatego kluczową decyzją było skupienie się na powszechnej edukacji podstawowej. Uznano, że jeśli kolejne pokolenie dzieci nie nauczy się czytać i pisać, kraj ugrzęźnie w wielopokoleniowym analfabetyzmie.
W praktyce oznaczało to:
- koncentrację środków (materiałów, budynków, nauczycieli) na najniższych poziomach szkoły,
- przyspieszone szkolenia dla nauczycieli klas 1–3,
- proste podręczniki do czytania i matematyki, często ilustrowane, dopasowane do wiejskich realiów,
- akceptację tymczasowych „szkół bez murów” tam, gdzie brakowało infrastruktury.
Odbudowa szkół w Kambodży po ludobójstwie to także wybór strategiczny: lepiej szkolić wielu dzieci w minimalnym zakresie, niż niewielu w zaawansowanym. Ten priorytet powszechnej alfabetyzacji stał się fundamentem, na którym w kolejnych dekadach zaczęto wznosić edukację średnią i wyższą.
Proste, ale spójne programy nauczania
Jednym z narzędzi odbudowy zaufania do nauki było przygotowanie spójnych, przejrzystych programów nauczania. Po okresie chaosu i improwizacji rodzice potrzebowali poczucia, że szkoła w ich wiosce nie jest „gorsza” czy zupełnie inna niż ta w sąsiednim regionie. Pierwsze powojenne programy były bardzo uproszczone, skupione na kilku filarach:
- język khmerski (czytanie, pisanie, podstawowa gramatyka),
- matematyka na poziomie działań podstawowych i prostych zadań tekstowych,
- historia i edukacja obywatelska w silnie ograniczonym zakresie (temat ludobójstwa przez długi czas był marginalizowany lub przedstawiany jednostronnie),
- przyroda i higiena, ściśle powiązane z życiem codziennym.
Dla wielu uczniów i rodziców ważne było, że cokolwiek dzieje się w szkole, dzieje się według czytelnych zasad. Program stawał się rodzajem obietnicy: jeśli dziecko będzie chodzić do szkoły, po kilku latach faktycznie nauczy się czytać, pisać i liczyć – nie tylko „spędzać czas”. To wzmacniało stopniowo wiarę w sens edukacji.

Rola nauczycieli: z ofiar i ocalałych do liderów zmiany
Nauczyciel jako ocalały z ludobójstwa
Powojenni nauczyciele w Kambodży byli często ludźmi głęboko poranionymi. Część z nich straciła całe rodziny, przeszła przez obozy pracy lub więzienia. W klasie nie stawali więc wyłącznie jako profesjonaliści, ale jako ocalałe świadectwa. Ten bagaż doświadczeń miał dwie strony.
Z jednej strony trauma mogła utrudniać nauczanie – łatwo wpadać w złość, wycofanie, nie ufać instytucjom. Z drugiej, obecność nauczyciela, który „przetrwał wszystko, a teraz uczy nasze dzieci”, budowała ogromny kapitał moralny. Dzieci słyszały w domu: „Twój nauczyciel był w czasach Pol Pota, on wie, jak to było”, co nadawało jego słowom dodatkową wagę.
Ważnym wyzwaniem była jednak pomoc psychologiczna, która początkowo niemal nie istniała. Dopiero z czasem międzynarodowe programy zaczęły łączyć szkolenia pedagogiczne z elementami wsparcia emocjonalnego – uczono nauczycieli, jak radzić sobie ze stresem, jak rozmawiać z dziećmi o traumie i stracie. Lepsze samopoczucie nauczycieli przekładało się bezpośrednio na atmosferę w klasach.
Przyspieszone szkolenia i doskonalenie zawodowe
Przez pierwsze lata po ludobójstwie priorytetem było, aby jak największa liczba osób mogła nauczać podstaw. Prowadzono więc krótkie kursy pedagogiczne, obejmujące m.in.:
- metody nauki czytania i pisania,
- podstawy dydaktyki i oceniania,
- organizację pracy w klasach łączonych (gdy w jednej sali uczyły się różne roczniki),
- proste techniki utrzymywania dyscypliny bez przemocy.
Z czasem, gdy sytuacja nieco się ustabilizowała, skrócone kursy zaczęto zastępować regularnymi programami kształcenia nauczycieli w szkołach pedagogicznych. Pojawiły się:
- standardy kwalifikacji na poszczególne poziomy nauczania,
- egzaminy końcowe i praktyki w szkołach,
- szkolenia uzupełniające dla tych, którzy zaczęli uczyć wcześniej, bez formalnych kwalifikacji.
Autorytet w klasie a dawne lęki społeczne
Relacja między nauczycielem a uczniem po ludobójstwie była obciążona szczególną podejrzliwością. Wspomnienie szkolnych „sesji krytyki i samokrytyki” z czasów Czerwonych Khmerów sprawiało, że każda forma władzy w klasie budziła mieszane uczucia. Rodzice pytali siebie: „czy znowu mamy oddać dzieci w ręce systemu, którego nie kontrolujemy?”.
Odbudowa autorytetu nauczyciela odbywała się więc w cieniu tych lęków. Część pedagogów intuicyjnie zrezygnowała z dawnych, sztywnych form dyscypliny. Zaczęli:
- tłumaczyć rodzicom, co konkretnie dzieje się na lekcjach,
- zapraszać dorosłych do obserwacji zajęć, gdy tylko pozwalała na to przestrzeń,
- opierać swoją pozycję nie na strachu, lecz na kompetencjach i gotowości do pomocy.
W wielu wioskach kluczowe były drobne gesty: nauczyciel, który po zajęciach pomagał dzieciom w pracy na polu ryżowym, czy ten, który wieczorami uczył pisania dorosłych. Tego rodzaju zachowania rozbrajały pamięć o „nauczycielu‑oprawcy” sprzed kilku lat i stopniowo budowały nowe wyobrażenie: nauczyciel jako sojusznik, a nie zagrożenie.
Nauczyciel jako mediator między państwem a społecznością
Szkoła po 1979 roku stawała się jednym z pierwszych miejsc, gdzie państwo znów wchodziło w codzienne życie ludzi. Formularze, egzaminy, polecenia z ministerstwa – to wszystko przechodziło przez ręce nauczycieli. W efekcie zaczęli oni pełnić rolę nieformalnych mediatorów między biurokracją a społecznością.
W praktyce oznaczało to, że nauczyciele:
- wyjaśniali rodzicom nowe przepisy szkolne i sens obowiązku uczęszczania dzieci do klas,
- tłumaczyli urzędnikom, dlaczego w danej wiosce część uczniów nie przychodzi na zajęcia w porze zbiorów,
- zgłaszali lokalne potrzeby (np. konieczność rozbudowy budynku, gdy dzieci uczyły się już na zmianę w trzech turach).
Taka rola mediacyjna sprzyjała odbudowie zaufania do nauki jako czegoś wspólnego: państwowego, ale zakorzenionego lokalnie. Kiedy decyzje „z góry” były tłumaczone przez znaną twarz z wioski, łatwiej było je zaakceptować i współtworzyć.
Dzieci w cieniu traumy: obecność, motywacja, bezpieczeństwo
Powrót do ławki po doświadczeniu przemocy
Pokolenie, które po raz pierwszy siadało w powojennych szkolnych ławkach, często miało za sobą obozy pracy, ucieczki przez dżunglę, śmierć bliskich. Szkoła była dla nich miejscem radykalnie odmiennym od wszystkiego, co znali. W jednym pokoju gromadzono dzieci w różnym wieku, a czasem także nastolatków, którzy po raz pierwszy w życiu trzymali ołówek.
Niektóre dzieci reagowały wycofaniem – trudno było im skupić się na literach, gdy hałas na zewnątrz przypominał odgłosy bombardowań. Inne wręcz przeciwnie: chłonęły naukę łapczywie, jakby przeczuwały, że każda chwila spokoju może się skończyć. Nauczyciele musieli się tego uczyć „w locie”, bez podręczników do pedagogiki traumy.
Szkoła jako przestrzeń względnego bezpieczeństwa
Mimo braków materialnych szkoła stawała się jednym z nielicznych miejsc przewidywalności. Ten sam nauczyciel, ten sam rozkład dnia, te same proste rytuały: powitanie, wspólne czytanie, liczenie kamyków zamiast kredek. To drobiazgi, ale w kontekście chaosu powojennego życia miały ogromne znaczenie.
Aby to bezpieczeństwo utrzymać, dążono m.in. do:
- ograniczenia obecności uzbrojonych osób w pobliżu szkół,
- stworzenia jasnych zasad zachowania – także dla dorosłych wchodzących na teren szkoły,
- zapewnienia choć minimalnej opieki nad młodszymi dziećmi, gdy rodzice pracowali w polu.
W niektórych rejonach nauczyciel sam organizował dyżury starszych uczniów, którzy mieli „pilnować” młodszych i pomagać im w najprostszych czynnościach. Z perspektywy psychologicznej była to praktyczna lekcja odpowiedzialności i współzależności, przeciwieństwo logiki przetrwania „każdy za siebie”, która dominowała w latach przemocy.
Zaufanie rodziców: od podejrzliwości do współpracy
Decyzja o wysłaniu dziecka do szkoły nie była oczywista. Starsi często pamiętali, że dawni nauczyciele byli pierwszymi ofiarami czystek, a uczenie się mogło oznaczać śmiertelne ryzyko. Nic dziwnego, że w pierwszych latach po 1979 roku frekwencja falowała, a porzucanie nauki było codziennością.
Stopniową zmianę przyniosło kilka elementów:
- konkretne korzyści: dziecko umiejące czytać pomagało w odczytywaniu dokumentów, znaków drogowych, prostych instrukcji,
- przykłady z otoczenia: gdy w wiosce pojawiał się młody urzędnik lub pracownik służby zdrowia „z dyplomem”, rodzice widzieli realny efekt ukończenia szkoły,
- osobiste relacje z nauczycielami, którzy odwiedzali domy, tłumaczyli postępy dziecka, czasem prosili, aby nie przerywać nauki w trudnych momentach.
W wielu rodzinach przełomem bywał dzień, w którym dziecko po raz pierwszy przeczytało na głos coś napisanego po khmersku. Ten moment, często celebrowany przy kolacji, symbolizował, że świat pisma nie jest już domeną wrogów czy „tych z miasta”, ale własnych dzieci. Tak krok po kroku odbudowywano zaufanie do samego aktu uczenia się.
Programy i treści: jak mówić (lub milczeć) o ludobójstwie
Wieloletnie milczenie w oficjalnych podręcznikach
Jednym z najbardziej kontrowersyjnych aspektów powojennej edukacji w Kambodży było to, jak – i czy w ogóle – mówić w szkołach o ludobójstwie. Przez długie lata temat Czerwonych Khmerów pojawiał się w programach rzadko, fragmentarycznie lub w skrajnie upolitycznionej formie.
Przyczyn było kilka: świeże rany, brak zgody co do interpretacji wydarzeń oraz lęk władz przed ożywianiem dawnych podziałów. Nauczyciele często woleli milczeć niż ryzykować powiedzenie „zbyt wiele” lub „nie tak, jak trzeba”. Dzieci rosły więc w świecie, w którym rodziny szeptem opowiadały własne historie, ale szkoła długo nie potrafiła stać się miejscem wspólnego nazywania przeszłości.
Stopniowe wprowadzanie trudnej historii
Dopiero z czasem, wraz z otwieraniem się kraju i naciskiem środowisk międzynarodowych oraz lokalnych organizacji, zaczęto opracowywać bardziej otwarte, historyczne ujęcie okresu 1975–1979. Pojawiły się nowe materiały, często tworzone we współpracy z badaczami i ocalałymi.
W klasach historia ludobójstwa była wprowadzana ostrożnie, zwykle na wyższych poziomach nauczania. Nauczycieli przygotowywano do tego, by:
- oddzielać fakty historyczne od własnych, bolesnych wspomnień,
- unikać przerzucania winy na konkretne grupy etniczne czy sąsiednie społeczności,
- pokazywać konsekwencje przemocy politycznej w sposób, który wzmacnia wrażliwość społeczna, a nie chęć odwetu.
Dla wielu uczniów był to pierwszy moment, kiedy usłyszeli spójną, publicznie uznaną opowieść o tym, co spotkało ich rodziny. Szkoła powoli stawała się miejscem, gdzie można było łączyć domowe historie z szerszym kontekstem narodowym.
Edukacja obywatelska przeciw powrotowi przemocy
Równolegle rozwijano zajęcia z edukacji obywatelskiej, które miały być praktycznym narzędziem zapobiegania przyszłej przemocy. Zamiast abstrakcyjnych teorii demokracji wprowadzano proste treści:
- zasady współdecydowania w klasie (np. wspólne ustalanie regulaminu),
- rozpoznawanie manipulacji i mowy nienawiści w codziennym języku,
- elementarne pojęcia praw człowieka, tłumaczone na lokalne realia.
Tego rodzaju zajęcia, nawet jeśli skromne, uczyły dzieci, że autorytet może i powinien podlegać pytaniom. To proste ćwiczenia: dyskusja w grupach, głosowanie nad wyborem lidera klasy, rozwiązywanie konfliktów poprzez rozmowę zamiast przemocy. W kraju, w którym przez lata dominowała logika ślepego posłuszeństwa, były to małe, ale istotne przełomy.

Nierówności i wykluczenia: kto wrócił do szkoły, a kto został na polu
Miasto i wieś: dwa różne światy edukacji
Choć oficjalne dokumenty mówiły o powszechnej edukacji podstawowej, różnice między miastem a wsią pozostawały ogromne. W stolicy i większych ośrodkach łatwiej było odbudować budynki, ściągnąć nauczycieli z wyższym wykształceniem, zapewnić dostęp do książek. Na prowincji szkoła bywała pojedynczym drewnianym barakiem ze słomianym dachem, bez ławek i drzwi.
Te różnice przekładały się na:
- jakość nauczania (nauczyciel jedno‑ czy wieloprzedmiotowy, staże, dostęp do szkoleń),
- ciągłość edukacji (częstsze przerwy spowodowane pracami sezonowymi),
- szanse kontynuacji nauki na poziomie średnim i wyższym.
Dla wielu dzieci z odległych wiosek marzenie o liceum w mieście oznaczało konieczność przeprowadzki lub długiej, niebezpiecznej drogi. Tu szczególnie wyraźnie widać było, że odbudowa systemu edukacji to nie tylko kwestie programowe, ale też infrastruktura, transport, wyżywienie.
Dziewczynki i kobiety w powojennej szkole
Ludobójstwo nie zniosło tradycyjnych ról płciowych, a w niektórych regionach wręcz je wzmocniło. Od dziewczynek oczekiwano częściej, że pozostaną w domu, pomogą w opiece nad młodszym rodzeństwem, przygotowaniu posiłków, pracy w polu. Porzucanie nauki przez nastolatki płci żeńskiej było powszechne.
Z czasem pojawiły się jednak inicjatywy, które próbowały to zmienić:
- kampanie informacyjne kierowane do rodziców, podkreślające rolę wykształconych kobiet w rozwoju lokalnej społeczności,
- programy stypendialne dla uczennic z ubogich rodzin,
- promowanie kobiet‑nauczycielek jako wzorów do naśladowania.
Widok nauczycielki, która samodzielnie prowadzi klasę, podróżuje na szkolenia, decyduje o swoim życiu, rozszerzał wyobraźnię uczennic co do tego, kim mogą zostać. Dla wielu dziewczynek była to pierwsza realna alternatywa wobec jedynego dotąd znanego scenariusza: szybkie małżeństwo, praca w domu, brak własnych dochodów.
Dzieci ocalałych a dzieci sprawców
Specyficznym, rzadko opisywanym wymiarem powojennej edukacji były relacje między dziećmi rodzin uważanych za ofiary a dziećmi tych, których postrzegano jako sprawców lub współsprawców. W klasie mogły siedzieć obok siebie dzieci byłych więźniów i dzieci dawnych strażników. Szkoła stawała się mimowolnym laboratorium współistnienia po przemocy.
Formalnie nie wolno było karać dzieci za czyny rodziców. W praktyce uprzedzenia, szeptane historie i lokalne konflikty przenikały do szkolnych ławek. Tu rolą nauczyciela było nie tylko nauczanie liter, lecz także gaszenie plotek, niedopuszczanie do izolowania poszczególnych uczniów, budowanie elementarnej zasady: „w klasie wszyscy mają prawo się uczyć”.
Współczesne wyzwania: jakość, pamięć, globalizacja
Od nadrabiania strat do pytania o jakość
Po dekadach intensywnej odbudowy Kambodża zmierzyła się z nowym etapem: większość dzieci rzeczywiście trafiła do szkół podstawowych, ale pytanie brzmiało, czego tam się uczą i na jakim poziomie. Prosty cel walki z analfabetyzmem musiał ustąpić miejsca bardziej złożonym wyzwaniom jakości.
W tej fazie zaczęto inwestować w:
- podnoszenie kompetencji nauczycieli w zakresie nowoczesnych metod pracy,
- aktualizację podręczników, tak aby odzwierciedlały zmieniającą się rzeczywistość gospodarczą i technologiczną,
- rozwój systemu oceniania, który nagradza nie tylko pamięciowe powtarzanie, lecz także myślenie problemowe.
Zmiana ta jest trudna, bo wymaga przekształcenia nawyków wykształconych jeszcze w czasach powojennej improwizacji: z logiki „byle nauczyć podstaw” na podejście, w którym liczy się jakość doświadczenia ucznia, a nie tylko sam fakt obecności w szkole.
Pamięć w szkolnych murach: muzea, miejsca pamięci i wycieczki
Szkoły stopniowo zaczęły wychodzić poza podręcznik, korzystając z istniejących miejsc pamięci. Wycieczka do dawnego więzienia S-21 (Tuol Sleng) czy na pola śmierci pod Phnom Penh dla wielu nastolatków była pierwszym bezpośrednim spotkaniem z materialnymi śladami przemocy.
Nauczyciele, przygotowując takie wyjścia, mierzyli się z wieloma dylematami: jak nie przerazić młodszych uczniów, jak nie zamienić lekcji w polityczny wiec, jak odpowiedzieć na pytania typu: „czy mój dziadek też mógł tu być strażnikiem?”. W praktyce wypracowano kilka zasad:
- jasne określenie celu wizyty (uczenie się o skutkach systemowej przemocy, a nie szukanie „winnych” w rodzinach uczniów),
- przygotowanie uczniów na to, co zobaczą, zamiast zaskakiwania ich drastycznymi ekspozycjami,
- czas na rozmowę po powrocie do szkoły – nie tylko o faktach, lecz także o emocjach.
Krótkie refleksje pisemne po takich wycieczkach, wystawy szkolne czy dyskusje klasowe stawały się formą przepracowywania zbiorowej traumy. W ten sposób pamięć o ludobójstwie nie pozostawała jedynie w muzeach, ale wracała do codzienności szkolnej w oswojonej, przemyślanej formie.
Nowe technologie a dawne traumy
Wraz z pojawieniem się telefonów komórkowych, internetu i mediów społecznościowych kolejna generacja Kambodżan zaczęła poznawać historię kraju nie tylko z ust dziadków czy nauczycieli, ale również z filmów dokumentalnych, forów dyskusyjnych i międzynarodowych raportów. To otworzyło nowe możliwości, ale też nowe napięcia.
Uczeń, który w szkole usłyszał ostrożną, skróconą wersję wydarzeń z lat 70., mógł wieczorem zobaczyć w sieci zdjęcia masowych grobów czy relacje świadków w języku angielskim. Pojawiały się pytania: dlaczego w podręczniku pewne rzeczy są tylko wzmiankowane? Dlaczego nazwiska niektórych przywódców Czerwonych Khmerów się nie pojawiają?
Nauczyciele, często słabiej obeznani z internetem niż ich uczniowie, musieli nauczyć się nowej roli: przewodnika po gąszczu informacji, który nie ma odpowiedzi na każde pytanie, ale potrafi:
- pomóc odróżnić źródła wiarygodne od sensacyjnych,
- przyznać się do niewiedzy i zachęcić do dalszych poszukiwań,
- łączyć materiały cyfrowe z lokalnym doświadczeniem i etosem wspólnoty.
Niektóre szkoły zaczęły wprowadzać proste projekty medialne – np. nagrywanie historii starszych mieszkańców wioski i tworzenie wspólnego archiwum cyfrowego. Dla młodzieży była to okazja, by wykorzystać telefony i komputery do czegoś więcej niż rozrywka, a jednocześnie osadzić globalne narracje o ludobójstwie w konkretnych, rodzinnych biografiach.
Presja rynku pracy: między pamięcią a „użytecznymi” kompetencjami
Współczesna kambodżańska szkoła działa pod silną presją rynku. Rodzice – zwłaszcza ci, którzy doświadczyli skrajnego ubóstwa po wojnie – oczekują od edukacji przede wszystkim jednego: ma dać ich dzieciom pracę. Pytanie, jak w tym kontekście utrzymać w programie miejsce na refleksję historyczną i edukację obywatelską, wcale nie jest abstrakcyjne.
W wielu rozmowach z rodzicami powtarza się motyw: „lektury o przeszłości nie nakarmią rodziny”. Z drugiej strony nauczyciele i organizacje społeczne przekonują, że zdolność krytycznego myślenia, umiejętność rozwiązywania konfliktów czy rozumienie mechanizmów przemocy politycznej są równie potrzebne w świecie pracy jak znajomość Excela czy angielskiego.
W praktyce oznacza to poszukiwanie kompromisów. Projekty edukacyjne łączą np. historię lokalną z nauką kompetencji cyfrowych (uczniowie tworzą stronę internetową o dziejach swojej miejscowości) czy edukację obywatelską z przedsiębiorczością (rozmowa o etycznym prowadzeniu biznesu w kontekście doświadczeń przemocy i wyzysku).
Nauczyciele jako strażnicy zaufania
Między własną traumą a profesjonalną rolą
Znaczna część pierwszego powojennego pokolenia nauczycieli była jednocześnie ocalałymi. Część straciła rodziny, część przeszła przez obozy pracy, inni doświadczyli głodu i przymusowych przesiedleń. Gdy stawali przed klasą, nie byli „neutralnymi” przekazicielami wiedzy, ale ludźmi z bardzo konkretnymi historiami.
Szkolenia nauczycielskie coraz częściej obejmowały nie tylko metodykę nauczania, lecz także podstawowe elementy wsparcia psychologicznego i samorefleksji. Pedagodzy uczyli się rozpoznawać, kiedy własna nieprzepracowana trauma zaczyna wpływać na sposób prowadzenia lekcji – na przykład w formie wybuchów gniewu, sztywnego trzymania się autorytarnego stylu czy unikania tematów, które „bolą”.
Pojawiały się też przestrzenie na wzajemne wsparcie: grupy nauczycieli z jednej gminy spotykały się, by rozmawiać o trudnościach w klasie, dzielić się strategiami radzenia sobie z agresją uczniów czy z własnym poczuciem bezsilności. W ten sposób budowano środowisko zawodowe, które krok po kroku zrywało z logiką samotnego zmagania się z problemami.
Autorytet inaczej: od strachu do szacunku
W historii Kambodży autorytet zbyt często opierał się na przemocy i przymusie. Powojenna szkoła początkowo w dużej mierze reprodukowała ten wzorzec: nauczyciel „miał rację”, bo mógł ukarać, zawstydzić, odesłać do domu. Z czasem coraz więcej pedagogów świadomie zaczęło od tego odchodzić.
Na szkoleniach i warsztatach mówiono o tym, jak budować autorytet na kompetencji i relacji, nie na strachu. Konkretnie wyglądało to tak, że nauczyciel:
- tłumaczył uczniom sens zasad panujących w klasie, zamiast oczekiwać ślepego posłuszeństwa,
- dopuszczał pytania, a nawet krytykę – np. w formie anonimowych karteczek wrzucanych do pudełka na końcu lekcji,
- starał się dostrzegać indywidualne trudności ucznia (związane choćby z ubóstwem czy sytuacją rodzinną), zamiast interpretować każde „nieposłuszeństwo” jako osobistą zniewagę.
W relacjach uczniów powtarza się obraz: „To był pierwszy dorosły, który mnie wysłuchał”. W kraju, w którym milczenie starszych przez lata było strategią przetrwania, taki sygnał ze strony nauczyciela miał znaczenie dużo większe niż pojedyncza lekcja matematyki czy historii.
Niskie płace, dodatkowe korepetycje i dylematy etyczne
Skromne zarobki nauczycieli to kolejny element, który wpływa na zaufanie do szkoły. Wielu pedagogów, by utrzymać rodzinę, było zmuszonych prowadzić płatne dodatkowe zajęcia po lekcjach. Tam, gdzie system publiczny zawodził, rozwijał się nieformalny „drugi obieg” edukacji.
W skrajnych przypadkach prowadziło to do patologii: część materiału realizowano tylko na płatnych zajęciach, a uczniowie, których rodziców nie było stać na korepetycje, pozostawali w tyle. Rodziło to poczucie niesprawiedliwości i podważało przekonanie, że szkoła jest przestrzenią równości.
Jednocześnie wielu nauczycieli szczerze zmagało się z tym dylematem: chcieli uczyć etycznie, lecz realia ekonomiczne popychały ich do praktyk, których sami nie aprobowali. Niektóre lokalne inicjatywy próbowały temu przeciwdziałać, tworząc:
- bezpłatne grupy wyrównawcze dla najuboższych uczniów, finansowane z grantów lub funduszy społeczności,
- jasne regulaminy dotyczące zakresu materiału realizowanego w szkole i na zajęciach dodatkowych,
- programy podnoszenia płac nauczycieli w zamian za zobowiązanie do niepobierania „ukrytych opłat”.
Spór o korepetycje to w gruncie rzeczy spór o to, czy edukacja pozostanie dobrem wspólnym, czy stanie się towarem dostępnym przede wszystkim dla tych, którzy już i tak mają więcej.
Szkoła jako miejsce powolnego leczenia wspólnoty
Małe rytuały codzienności
Odbudowa zaufania do nauki nie dokonywała się jedynie poprzez wielkie reformy czy nowe programy. W ogromnym stopniu była efektem małych, powtarzalnych rytuałów: wspólnego śpiewania hymnu, porannego sprzątania dziedzińca, krótkich apeli, na których nagradzano wysiłek uczniów.
W kraju, który przeżył masowe przesiedlenia i rozpad więzi społecznych, sama możliwość, by dzieci codziennie widziały te same twarze rówieśników i dorosłych, była czymś leczącym. Stabilność planu lekcji, przewidywalność dzwonków, nawet rutynowa nuda – to wszystko tworzyło poczucie, że świat znów rządzi się zrozumiałymi regułami.
Nauczyciele często organizowali proste, symboliczne wydarzenia: dzień sadzenia drzew wokół szkoły, konkurs opowieści rodzinnych, wspólne malowanie murów. Dla zewnętrznego obserwatora mogły wyglądać jak zwykłe zajęcia dodatkowe. Dla lokalnej społeczności bywały pierwszym doświadczeniem działania „razem”, które nie jest wymuszone przez wojnę czy katastrofę.
Szkolne konflikty jako ćwiczenie z przyszłości
Nie ma szkoły bez konfliktów – bójek, wyzwisk, napięć między klasami. W Kambodży każdy taki epizod, nawet jeśli dotyczył tylko podziału miejsca w ławce czy gry w piłkę, nosił w sobie echo szerszych napięć społecznych. Sposób, w jaki dorośli reagowali na te konflikty, był jednocześnie lekcją o tym, jak społeczeństwo może (lub nie) rozwiązywać swoje spory.
Stopniowo coraz więcej szkół odchodziło od kar fizycznych i publicznego upokarzania, a zamiast tego wprowadzało elementy mediacji rówieśniczych czy rozmów naprawczych. Dwóch bijących się chłopców nie tylko przepraszało się nawzajem, lecz także miało obowiązek razem posprzątać boisko lub przygotować wspólny plakat. Chodziło o to, by kara nie była wyłącznie odwetem, ale okazją do odbudowy relacji.
Takie praktyki, choć skromne, uczyły, że konflikt nie musi kończyć się przemocą, a przeciwnik nie musi towarzyszyć człowiekowi do końca życia jako wróg. W cieniu doświadczeń masowych czystek etnicznych i politycznych to niewielkie zmiany w szkolnej kulturze miały ogromny ciężar symboliczny.
Nowe pokolenie i zmieniające się pytania
Dzieci i młodzież, które dziś siadają w kambodżańskich ławkach, w większości nie mają już bezpośredniej pamięci o ludobójstwie. Dla nich Czerwoni Khmerzy to nazwa z podręcznika, opowieści dziadków, może obraz z filmu. Ich główne troski dotyczą raczej pracy w fabryce tekstyliów, migracji do miasta czy możliwości studiów za granicą.
To rodzi nowe pytania: jak mówić o przeszłości, która przestaje być „osobista”, nie zamieniając jej w pusty rytuał? Jak sprawić, by lekcje o przemocy sprzed dekad przekładały się na wrażliwość wobec współczesnych form wykluczenia – wobec mniejszości etnicznych, osób z niepełnosprawnościami, migrantów?
Niektóre szkoły próbują łączyć te wątki, organizując dyskusje o aktualnych wydarzeniach politycznych czy społecznych w kraju i regionie. Nauczyciel historii, mówiąc o kolektywizacji w latach 70., zadaje uczniom pytania o dzisiejsze formy presji politycznej, dezinformacji w internecie czy napięcia na tle religijnym. Tym samym przeszłość nie staje się zamkniętym rozdziałem, ale punktem odniesienia do zrozumienia teraźniejszości.
Otwarta przyszłość zbudowana na kruchym zaufaniu
Odbudowany system szkolny w Kambodży nie jest jednolity ani wolny od sprzeczności. W jednej prowincji uczniowie dysponują tabletami i łączem internetowym, w innej wciąż brakuje krzeseł i książek. W jednej szkole nauczyciel potrafi poprowadzić delikatną rozmowę o ludobójstwie, w innej woli ten temat omijać.
Wspólnym mianownikiem pozostaje jednak pewien cichy przełom: większość rodzin przestała bać się szkoły. Akt wysłania dziecka do klasy nie jest już ryzykiem związanym z politycznymi czystkami, ale inwestycją w przyszłość. To zaufanie jest kruche – podważają je nierówności, niskie płace nauczycieli, korupcja czy słaba jakość nauczania – ale istnieje.
Na tym właśnie fundamencie toczy się dziś kambodżańska debata o edukacji: jak rozwijać system, który nie tylko nadgoni cywilizacyjne zaległości, lecz także uchroni kolejne pokolenia przed powtórką z historii. W tym sensie każda lekcja – od alfabetu po analizę konstytucji – jest jednocześnie małym głosowaniem za tym, że wiedza, dialog i wspólne zasady mogą zastąpić przemoc jako sposób organizowania życia społecznego.
Najczęściej zadawane pytania (FAQ)
Jak wyglądał system edukacji w Kambodży przed rządami Czerwonych Khmerów?
Przed 1975 rokiem Kambodża miała względnie stabilny system edukacji, częściowo wzorowany na modelu francuskim. W miastach działały szkoły podstawowe i średnie, a w Phnom Penh funkcjonował uniwersytet. Liczba nauczycieli stopniowo rosła, a zawód ten cieszył się dużym prestiżem społecznym.
Dostęp do edukacji był jednak nierówny – szczególnie na wsi szkoły często mieściły się w prowizorycznych budynkach, z jednym słabo opłacanym nauczycielem i bardzo ograniczonymi zasobami. Mimo to rodziny traktowały naukę jako realną szansę na awans społeczny.
W jaki sposób Czerwoni Khmerzy zniszczyli system oświaty w Kambodży?
Reżim Czerwonych Khmerów opierał się na skrajnym antyintelektualizmie, dlatego szkoły, nauczyciele i uczniowie stali się bezpośrednim celem ataków. Zamknięto niemal wszystkie placówki, wiele budynków szkolnych zamieniono w więzienia, magazyny i koszary, a znaczną część nauczycieli, wykładowców i urzędników oświaty wymordowano lub uwięziono.
Zakazano nauczania według dawnych programów, szczególnie historii i języków obcych. W efekcie edukacja praktycznie przestała istnieć, a w świadomości ludzi szkoła zaczęła kojarzyć się nie z rozwojem, lecz z realnym zagrożeniem życia.
Dlaczego po ludobójstwie w Kambodży ludzie bali się edukacji?
W czasach Czerwonych Khmerów wykształcenie mogło być „dowodem winy” prowadzącym do obozu lub egzekucji. Rodziny ukrywały fakt, że ktoś umie czytać, pisać czy zna język obcy, a dzieci uczono, by nie zdradzały żadnych „podejrzanych” umiejętności.
Po upadku reżimu żyło całe pokolenie dorosłych, które nie miało dostępu do szkoły i jednocześnie pamiętało prześladowania osób wykształconych. Odbudowa szkół wymagała więc nie tylko wzniesienia budynków, ale przede wszystkim przełamania głębokiej traumy i odbudowy zaufania do samej idei nauki.
Jak wyglądały pierwsze szkoły w Kambodży po 1979 roku?
Po obaleniu Czerwonych Khmerów brakowało wszystkiego: budynków, podręczników, nauczycieli. Pierwsze zajęcia odbywały się często w świątyniach buddyjskich, prywatnych domach, a nawet pod drzewem. Nauczano podstaw: alfabetu, prostego liczenia, kilku wierszy i pieśni narodowych.
Typowa „szkoła” składała się z grupy dzieci siedzących na ziemi, jednej prowizorycznej tablicy i szczątkowych materiałów. Nie istniały jeszcze spójne programy czy rozbudowany system oceniania – najważniejsze było samo przywrócenie nauki i ponowne nazwanie siebie „uczniami” i „nauczycielami”.
Kto uczył dzieci, skoro większość nauczycieli zginęła w czasie ludobójstwa?
Po 1979 roku rolę nauczycieli przejmowały osoby z jakimkolwiek, choćby szczątkowym wykształceniem. Byli to m.in. byli uczniowie starszych klas sprzed 1975 roku, urzędnicy i żołnierze umiejący czytać i pisać, młodzi mnisi buddyjscy oraz kobiety, które przed wojną chodziły do szkoły.
Ci „nauczyciele awaryjni” często sami mieli luki w wiedzy, ale nadrabiali ogromną motywacją. Prowadzenie lekcji stawało się dla nich sposobem na odzyskanie sensu po traumie, a dla społeczności – sygnałem, że nauka może znów być czymś bezpiecznym i potrzebnym.
Jaką rolę odegrała pomoc międzynarodowa w odbudowie szkół w Kambodży?
W pierwszych latach po upadku reżimu wsparcia udzielały przede wszystkim Wietnam i państwa bloku wschodniego, organizując przyspieszone kursy pedagogiczne i pomagając w tworzeniu programów nauczania. Dzięki temu w krótkim czasie można było wyszkolić podstawową kadrę nauczycielską.
Równocześnie organizacje międzynarodowe i pozarządowe dostarczały elementarne podręczniki, zeszyty, materiały dydaktyczne oraz środki na odbudowę szkół. Choć działania były często nieskoordynowane, sam fakt inwestowania w edukację wysyłał silny sygnał, że nauka znów jest wartością wspieraną przez społeczność międzynarodową.
Jak Kambodża odbudowała system edukacji po okresie improwizacji?
Po pierwszych, spontanicznych latach konieczne było stworzenie formalnych struktur. Odbudowano ministerstwo edukacji, lokalne inspektoraty i system nadzoru pedagogicznego. Ustalono obowiązkowe poziomy kształcenia, priorytetowe przedmioty oraz ramy programowe dla całego kraju.
Priorytetem stała się powszechna szkoła podstawowa, aby zapobiec utrwaleniu wielopokoleniowego analfabetyzmu. Skupiono środki na najniższych poziomach kształcenia i organizowano przyspieszone szkolenia dla nauczycieli klas 1–3, co stworzyło fundament pod dalszy rozwój systemu edukacji.
Co warto zapamiętać
- Ludobójstwo Czerwonych Khmerów niemal całkowicie zniszczyło system edukacji: zamknięto szkoły i uczelnie, budynki przerabiano na więzienia, a nauczycieli masowo mordowano lub więziono.
- Reżim oparty na skrajnym antyintelektualizmie sprawił, że wykształcenie stało się zagrożeniem, co głęboko podkopało zaufanie do nauki i związało szkołę z lękiem, a nie z szansą na awans społeczny.
- Po 1979 roku edukację zaczęto odbudowywać od zera – pierwsze lekcje odbywały się w świątyniach, domach i „pod drzewem”, bez programów, podręczników i infrastruktury, ale z naciskiem na sam fakt powrotu do nauki.
- Brak wykwalifikowanej kadry zastąpiono „nauczycielami awaryjnymi” – osobami z fragmentarycznym wykształceniem (dawni uczniowie, urzędnicy, mnisi, kobiety-liderki lokalne), których największym atutem była motywacja i chęć odbudowy normalności.
- Symboliczny wymiar tych pierwszych szkół był kluczowy: samo nazwanie kogoś „nauczycielem” i „uczniem” pomagało przełamywać strach przed edukacją i odbudowywać społeczne zaufanie do nauki.
- Proces kształcenia nowych nauczycieli był przyspieszony i prowizoryczny (krótkie kursy pedagogiczne), ale niezbędny, by w krótkim czasie odtworzyć choć podstawową sieć szkół.






